Pięć dni temu, a ja dopiero teraz o tym piszę. Cóż, weekend był zawalony. Ale wróćmy do "wtedy": dzień jak co dzień. Z namaszczeniem konsumuję chleb powszedni. Olive śpi, a ja plaszczę (już nie taki tłusty) zad na plastikowym krześle po starszym bracie i scrolluję fejsbuka. Nudy... Nudy... Bezsens... Było... Nudy... Było... I nagle, pośród tych wszystkich arcyważnych poradników i głębokich rozważań egzystencjalnych moich szanownych znajomych, jak również stron zalajkowanych, natrafiam na wpis - ewenement. Petarda na skalę światową, a konkretnie światową sieć komputerową. Oto krańce internetu.
W komentarzach do tego wpisu docinki, drwiny i śmichy-chichy. Przyglądam się bliżej, a tu o bloga się rozchodzi. No, bardziej o blogerkę. Klikam. Zobaczmy to cudo. Nie, nie żeby wyszydzać. Z ciekawości, cóż to za nowy Gracjan święci teraz tryumfy w internetach?
Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku, więc o co się ludowi rozchodzi? Czego się czepiają? Jest sobie taka dziewczyna z Bydgoszczy i pisze. Co w tym złego? Drugi rzut oka wyjaśnił wszystko. Autorka, Emilia, ma widać spore problemy z wyrażaniem swoich myśli słowami, z zastosowaniem polskiej gramatyki i podstawowych zasad interpunkcji. Czy to wystarczający powód, aby ją hejtować? Na to wygląda, bo każdy (!) jej post jest tłusto komentowany, w większości negatywnie.
Wbijam na wpis z kategorii urodowo-makijażowej. Tam widzę zdjęcia Emilii w bardzo kolorowym i bardzo nieudanym make-upie. Komentatorzy bezlitośnie wylewają swój jad (pewnie z obawy, że sami się nim zatrują, a przecież złego diabli nie biorą), ale są wśród nich również te konstruktywne, z cyklu "dobre rady koleżanek po fachu". Ślicznie wypunktowane błędy z podaną zaraz propozycją poprawy. Do tego odnośniki do ich blogów lub filmików na YT. Żeby więcej nie zrobiła sobie takiej krzywdy. Żeby wiedziała co z czym wolno, gdzie i jak bardzo. Z dobroci serca. Z czystej chęci pomocy.
Co na to Emilia? "Emilia wie lepiej". Każdy, słowem: każdy wpis traktuje jako hejt. Nie rozumiem tego. Nawet ludzie, którzy chcą ją wspierać, pomóc się rozwijać, pokazać fakersa surowym internetowym zombie o imieniu Anonim (btw: cóż to za odwaga i wyczyn zjechać kogoś incognito), są ignorowani albo odbierani jako zło w najczystszej postaci. Miała nawet propozycje korekty swoich tekstów. Ktoś sprawdzałby i poprawiał w nich błędy. Ale nie, ona woli sama, bo dzięki temu blog jest na prawdę jej. Nawet kosztem estetyki i sensu wypowiedzi.
Zastanawiam się co chce osiągnąć ta dziewczyna? Rozgłos dzięki gimbazie żerującej na jej nie zawsze udanych wpisach? Widać, że chciałaby, ale nie do końca potrafi, a mimo to nie pozwoli sobie pomóc. Nie daje dojść do słowa tym, którym zwyczajnie przykro jest patrzeć, jak inni równają ją z ziemią, mieszają z błotem, a potem wrzucają do szamba. Nie wiem co kieruje Emilią, choć ona uparcie twierdzi, że sama musi dojść do wszystkiego i jeszcze nam pokaże. Zosia Samosia. Chciałabym to zobaczyć, serio. Nie wierzę, że można być tak odpornym na hejty i mieć wszystkich czytelników tak głęboko w dupie. W takim razie dla kogo to wszystko pisze? Dla siebie? Do szuflady? Przykro mi, internet to nie szuflada. Tutaj nic się nie ukryje.
Chyba, że droga Emilia jest zwyczajnie masochistką i takie kąśliwe i przykre uwagi są jej pożywką do działania? Tego się nie dowiemy, bo nawet gdyby ją zapytać, pewnie udałaby, że nie słyszy. Emilio, ogarnij się. Jesteś dorosłą kobietą i masz męża, którego zdjęcia opublikowałaś na blogu bez jego zgody (przez co również stał się powodem do wyśmiewania). Weź się w garść, bo ta zabawa, choć szczerze tego nie życzę, może się dla kogoś źle skończyć.
Niedorozwinięte szczury krzyczą, że I am Emilia wyznacza nowe granice internetu. Po bliższym zapoznaniu z jej twórczością zaczynam myśleć, że mają rację. Ludzie, dla których hejterzy są tylko budulcem siły i energii do tworzenia, byli i będą, natomiast takich, którzy mają za nic nawet pozytywnie komentujących lub służących dobrą radą, nie znajdzie się wielu. Taka polityka może być zgubna. Póki co Emilia trzyma się kurczowo swoich racji i ani myśli odpuścić. Postanawiam, że muszę jeszcze kiedyś do niej wpaść, żeby sprawdzić, czy już nam pokazała (zgodnie z obietnicą), na co tak na prawdę ją stać. I obym się nie rozczarowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz