4 września 2014

Atrakcji wiele zapewni durne cielę

Czasami zastanawiam się co za sieczkę niektórzy mają we łbach? Bo mózgu to tam ze świecą szukać! Ewentualnie mózg jest, ale służy do zupełnie innych rzeczy, tych bardziej podstawowych, prymitywnych. Oczywiście każdemu taka prymitywna forma życia przynajmniej raz stanęła na drodze. A potem wzorowe oazy spokoju, jak na przykład taka niepozorna ja, muszą walczyć ze sobą, żeby opanować nerw i nie wybuchnąć - co mogłoby się równać w skutkach przynajmniej z wybuchem jakiejś rosyjskiej atomówki.


Park. Nasz przesłynny, zielony, ten o którym pisałam ostatnio. Mogłoby się wydawać: miejsce idealne do wypoczynku i zapomnienia o trzeciej wojnie światowej, premierach co nie znają języka angielskiego i smogu wiszącym nad miastem. Miejski raj. Ucieczka od wszystkiego. Azyl. Dzisiaj się przekonałam, że także zoo. Istne szaleństwo. Chyba, że zwyczajnie z jakiegoś cyrku uciekło komuś stado nachlanych małpiszonów. Podejrzewam cyrk Gimbaza, bo tam najłatwiej o niewyżyte tępogłowe gobliny. Zresztą - na skraju parku jedna taka wylęgarnia stoi. Naokoło urosły osiedla, więc dlaczego nie? Zaszpanujmy nocą przed kumplami, zaimponujmy (choć to nie do końca dobre słowo... w niektórych, krytycznych wręcz przypadkach, mogłoby nie zostać zrozumiane) jakiejś dziewczynie, zróbmy imprezę wydzierając się na całe gardła i pijąc na umór! A przy okazji tu się wysypie śmieci, tam się je podpali, a może i kogoś zaczepi lub pobije. 

Kiedy słyszę o takich "wyczynach" to zastanawiam się czy ja dorastałam w innych czasach, czy od razu z dziecka stałam się dorosłą kobietą, w ogóle pomijając czasy nastoletnich wybryków? No dobra, poleciałam może trochę za daleko. Choć ma to związek. Ale wróćmy do dzisiejszego spaceru. Nie ma to jak wjechać do parku i na wstępie zobaczyć w pobliżu wielkiego skupiska krzewów porozwalane chusteczki higieniczne. No ale nic to, może się komuś rozsypały i niestety nie mógł ich podnieść, bo bardzo bolały go plecy, kolana, głowa, ucho albo mały palec u stopy. 

Dalej było oczywiście ciekawiej. Jedziemy sobie, jedziemy i nagle widzimy to:


Ło matko i córko! Komu przeszkadzała latarnia w parku? Już nie raz widziałam porozbijane żarówki, ale żeby w ogóle tak rozmontować? Ktoś musiał być na prawdę sprawny fizycznie, że tak się wdrapał na słup latarni i ją sobie odkręcił. No, no, szacun! To bez wątpienia był jakiś rozentuzjazmowany orangutan z mózgiem wielkości orzeszka laskowego. Aż się zastanawiam, czy nie zabolało go, kiedy wpadł na tak durny pomysł?

Cóż, nie rozczulając się zbytnio nad pożądaną wręcz i pilnie poszukiwaną ułomnością oraz stanem "thinking: off" przez co poniektórych, idźmy dalej. Nie będę przecież stała zagapiona na rozwaloną latarnię. No to tak, wózeczek sunie naprzód, a ja, jak to matka, uśmiecham się do biegających tu i ówdzie maluchów oraz ich matek. Odwzajemniam ciepłe spojrzenia i prostuję się dumnie widząc zachwyt w ich oczach na widok mojej maludy. One też mają śliczne dzieciaki. Nie ukrywajmy, każde dziecko jest dla własnej matki najpiękniejsze. Ale miło widzieć i słyszeć, że właśnie to moje najpiękniejsze dziecię, innym też się podoba. I te teksty w stylu "ale ona fajna". No, przynajmniej dziś nikt nie pomylił jej z chłopcem!

Między tymi biegającymi brzdącami pojawiło się dwóch panów bardzo lubiących dorodne owłosione zwierzęta parzystokopytne zamieszkujące w Polsce między innymi Białowieski Park Narodowy. Oczywiście o ile występują w postaci płynnej. Idą, a wręcz przedzierają się między ślicznymi mini wersjami ślicznych i - oczywiście - mądrych rodziców, i patrząc tak na nich doszłam do wniosku, że musieli być szewcami. Obaj. Bo klęli jak szewce. Każdy w ręce po butelce, nie ogoleni (ale to jest akurat przecież atrybut męskości, więc się nie czepiam), ubrani - ot tak sobie, w to co było pod ręką (w każdym razie na sportowo, w dresach w sensie). Jeden dzwoni do swej lubej królewny z bajki, drugi dopija piwko i go dopinguje. A potem, kiedy już wylizał butelkę prawie do sucha, pyta "ty i co ja mam z tym teraz zrobić?", na co drugi odpowiada, słusznie z resztą "no wywal". W tym miejscu nastąpiło oczywiście szybkie zbadanie terenu - czy przypadkiem nikt nie patrzy - i sru! w krzaki. A dosłownie obok nich po drugiej stronie chodnika był kosz na śmieci. Kurczę, o całe dwa kroki za daleko! Projektanci parku powinni o tym pomyśleć zawczasu i ustawić kosze częściej i bliżej przechodniów! A tak to proszę bardzo: niech sobie teraz sprzątają. Tymczasem panowie, którym podskoczyć się każdy boi, kontynuując zajmującą rozmowę, zmierzali dalej w sobie tylko znanym kierunku. 

Dość tych wrażeń. Wracamy. W dodatku Oliwula zasnęła, a porządkowi parkowi wrócili po około godzinnej przerwie do koszenia trawników. Hałas w pieruny, więc się zwijamy. Ostatnia alejka. Opracowałam trasę, dzięki której możemy pokonać większość alejek, każdą jadąc tylko jeden raz. No to ostatnia prosta do wyjazdu. I jeszcze jedna atrakcja. Ta mnie dobiła:


Nie wiem, skąd wyrwali tę ławkę, bo w pobliżu wszystkie stały na swoich miejscach, ale jedno jest pewne: tak szybko ona stąd nie zniknie. Chyba, że zarządca wezwie ślusarza czy innego pana Cześka, który ma dwie złote ręce i rachu-ciachu kłódkę otworzy kluczykiem w postaci wsuwki i zakrzywionego drucika. No po prostu nie wierzę w to co widzę! To dopiero pomysłowość! Zastanawiam się czy to nie ekipa od latarni? No cóż, projektant popełnił kolejny błąd. Kardynalny! Kazał poustawiać w całym parku ławki trzy osobowe (choć jak ktoś chudy to i czwarta się zmieści), a tutaj proszę: przychodzi ekipa ośmioosobowa, młodzi ludzie chcący poużywać nocy, spotkać się, porozmawiać o jutrzejszym teście z matematyki i co? Gdzie mają usiąść? Jeden na drugim, piętrowo? Czy na tym zimnym betonie? Oj nieładnie, panie projektancie, nieładnie. Teraz wychodzi, kto nie myśli. A takie przystawienie ławki z innej części parku to przecież przebłysk intelektu! I jeszcze ten łańcuch spięty na kłódkę - jakież to praktyczne! Jakież błyskotliwe! 

Proszę państwa, wniosek jest tylko jeden. Po co się uczyć tych bzdur w szkole? Podążajmy za kwiatem polskiej młodzieży i uczmy się życia - na żywo, praktycznie. Albo może lepiej nie... bo wtedy wszyscy skończymy jako atrakcja w cyrku Brutally Life. 

Na koniec jeszcze jedna fotka, ale tutaj proszę zwrócić uwagę na charakter ekspozycji. To nie jest tylko butelka oparta o drzewo! To instalacja pod tytułem "Niech się wykapie do końca". Patrzcie i podziwiajcie. Autor tego dzieła miał co prawda za daleko do kosza na śmieci, ale za to o wiele bliżej do paryskiego Centrum Pompidou. Aż dziw bierze, że jeszcze się tam nie wystawia. Ach, sztuka...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz