2 lipca 2014

Przesyłkę awizowano

Wczoraj, tradycyjnie już, dowiedziałam się od mojej listonoszki, że nie było mnie w domu, kiedy roznosiła pocztę. Byłam w tym czasie Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie: na spacerze, na Teneryfie, albo po prostu na królewskim tronie. W każdym razie nie było mnie, nie po raz pierwszy zresztą (akurat wtedy, kiedy ona kursuje - nosz co za niefart), więc nawet nie racząc pofatygować delikatnego paluszka, by wcisnąć magiczny przycisk pod tytułem "DZWONEK", wrzuciła do skrzynki awizo.

Ów świstek papieru upewnił mnie, że "adresata nie zastano" i zapraszał po odbiór tajemniczej przesyłki listowej, gabaryt B. No dobrze, skoro "gabaryt B", to nie będę objeżdżać listonoszki, że jej się zwyczajnie nie chciało nosić przesyłki. Upiekło jej się - gabarytu B dźwigać wszak nie musi.

Zastanawiałam się któż mógł do mnie wysłać cokolwiek - i czym to cokolwiek było? Bo nie kupowałam nic w ostatnim czasie. Niczego nie zamawiałam, żadnych próbek, gratisów, reklamówek. Jasny gwint... co to może być? Nadawca z Krakowa - i w tym miejscu jeszcze większy zonk. Odbiór w dniu awizowania od godziny 17, więc poczekam i pójdę, bo doczekać się nie mogę rozwiązania tej zagadki. Kto mógł być tak miły, żeby coś mi wysłać? Zwoje mózgowe zaczynały się przepalać.

Przyszła godzina odpowiednia i wyszłam żwawo do placówki UP. Trzeba przy tym pamiętać, żeby nie być zbyt wcześnie, bo już spotkałam się kiedyś z panią wielce kręcącą nosem i pretensją, że nie powinna mi jeszcze paczki wydać, bo jest za piętnaście. Tym razem odczekałam ile należy i byłam na miejscu po 17. W okienku pani czcigodna jeszcze zadała mi pytanie "A duża ta paczka?" Skąd ja mam to wiedzieć? Pewnie tak, skoro gabarytem B ją oznaczyli i uniemożliwili transport pod sam dom. Pani przeszukała zakamarki zaplecza, a potem szaf pomieszczenia głównego i wreszcie znalazła. Koperta niezbyt duża, no trochę większa od formatu zeszytowego. A przy tym gruba. Co może być w środku?

Po dokonaniu wszelkich formalności, w tym pozostawieniu mojego autografu w odpowiednim miejscu, dostałam przesyłkę w swoje szpony. Nareszcie! (tu dał się słyszeć mroczny śmiech szaleńca rodem z horrorów) Kraków... Kraków... Oglądam bąbelkową kopertę (w duchu ciesząc się z darmowego odstresowywacza na czarną godzinę) i odnajduję pieczątkę nadawcy. RMF Classic. I wszystko stało się jasne. 

Jakieś dwa czy trzy tygodnie temu można było zdobyć u nich książkę w audycji "Między słowami". Wysłałam wtedy maila, ale nie dostałam informacji zwrotnej czy wygrałam. Okazało się, że tak. No proszę! A książka, której stałam się szczęśliwą posiadaczką, marzyła mi się jeszcze nim trafiła na półki w księgarniach: "Seks, betel i czary" Aleksandry Gumowskiej. Wyszłam z UP ciesząc się jak głupia, a w domu zaraz zabrałam się do lektury (pranie i żarło mogą poczekać). Czuję się, jakbym to ja podążała śladami Bronisława Malinowskiego i żyła wśród Trobriandczyków na wyspach nieopodal Papui - Nowej Gwinei.

Mimo, że jestem dopiero na 65 stronie, już się nią zachwycam i uwielbiam! Nic mnie tak nie wciągnęło od czasu "Rytuału Babilońskiego" Toma Knoxa. Nie wliczając Tomka Tomczyka, którego połknęłam w dwa dni, ale to już inna historia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz