8 lipca 2014

Tiny Baby Fitness

Podobno potrzeba jest matką wynalazku. I świetnie, bo dzięki temu mamy koło, penicylinę i telewizory full HD. Są też wynalazki dziwne, stworzone z myślą o... no, czasem po prostu stworzone (taki np. lejkowy zakraplacz do oczu). Bo był pomysł. Ale co z tym zrobić? Do czego przykleić? Nie wiadomo. Niekiedy wynalazek ma ułatwiać życie, ale tak na prawdę bez niego radzimy cobie całkiem nieźle (np. chidongu). Mimo wszystko: dobry pomysł to podstawa.

Nie trzeba siedzieć całymi dniami i myśleć (jak to w zamierzchłych czasach robiła Beata Kozidrak). Najlepsze pomysły przychodzą znienacka. Wiele z nich rodzi się wieczorem nim jeszcze zaśniemy, albo w środku nocy, gdy nasz mózg, zamiast się ładować, woli zabawę w wymyślanie "cudownych" planów, idei, projektów. No i niestety rano okazuje się to warte najczęściej tyle co zasmarkana chusteczka księcia Jerzego z Cambridge. I równie przydatne.

Bywa tak, że jednak czasem uda się wpaść na coś ciekawego. A przynajmniej tak mi się wydaje. Taką mam nadzieję. Chodziło mi to po głowie już od kilku tygodni, ale dopiero dzisiaj nabrało kształtów.  Teraz, kiedy to piszę, wydaje mi się to genialne i nowatorskie, ale pewnie za chwilę otrzeźwieję i będzie jak z tą nieszczęsną chusteczką. Ech, pomarzyć nikt nie zabroni: o jak fajnie by było być prekursorką nowego stylu, nowej gałęzi, rozreklamować to, opatentować, sygnować własnym nazwiskiem... Do rzeczy kobieto! Skup się, a nie fantazjuj! 

Bawiłam się z maludą. Codzienność. Czynność, można by rzec, naturalna dla wszystkich wielbicieli słodkich małych gryzoni. Córa leży na plecach, gaworzy cośtam i jak zwykle udaje kaszel. Dla niej to świetna rozrywka. Bije brawo i fika nogami. Podrzuca je w górę i w dół, zgina, prostuje i znów podkurcza. Z pleców obraca się na bok, łapie za stopę i znów gada po swojemu - do siebie samej. Wielka uciecha.

- Zagrajmy w grę - mówię do męża. - Róbmy to, co maluda.
No i ciach: nogi góra - dół, zgiąć, wyprostować, zgiąć, wyprostować. Złapać stopy. Przekulnąć się na bok, wyprostować nogi, pokopać sąsiada (mała skopała ojca, ja ten krok pominęłam). Włożyć kciuka do ust, z powrotem na plecy. Nogi maksymalnie wyprostować, nie opuszczać! Wytrzymać. Zgiąć, potupać w podłoże. Odpocząć w pozycji "na żabę".


Mieliśmy z tego niezły ubaw, a przy okazji mały trening. I wtedy to się stało: nad głową zapaliła mi się żarówka, a wręcz halogen, który mnie oślepił. A gdyby tak zaproponować ludziom trochę ruchu inspirowanego poczynaniami niemowlaków i małych dzieci? Dla nich to przecież pestka - mają krótsze ręce i są bardziej giętkie. Dlaczego nie zaserwować sobie i innym czegoś w ich stylu? Ćwiczeń wzmacniających mięśnie brzucha, ud, pośladków, pleców, rąk. Ogólnosprawnościowych, rozciągających i wprawiających w dobry nastrój. Coś takiego - dla każdego, i dla szlachty i dla gminu. Wystarczy tylko ułożyć odpowiednie programy treningowe podpatrując latorośle.

Dzielę się tym pomysłem, choć nie wiem co będę o nim myśleć jutro, za tydzień, za rok. Ale spróbować chyba warto? Bo dlaczego nie? Nie jestem żadną ekspertką w tej dziedzinie, nie skończyłam żadnej szkoły fitnessu ani choćby jednego kursu w tym kierunku. Wymagałoby to pewnie jakiegoś wsparcia ze strony kogoś, kto się zna, żeby potem nie było jak z Chodakowską: niby fachowiec, a co rusz wytykają jej błędy.

Moje dziecko jest dla mnie inspiracją i to ono daje mi każdego dnia powody do bycia szczęśliwą. I choć czasem mnie wymęczy - cóż, taka dola matki - to jest to wysiłek, z którego czerpię satysfakcję. Nie pozostaje nic innego jak zacząć uważniej obserwować każde fiku-miku i tupu-tupu maludy, a potem w miarę chęci i możliwości (o ile pomysł nie zwietrzeje) skomponować w wyciskarkę siódmych potów dla dorosłych. Może się z tego ulepi coś poważniejszego? 


Źródło: blog.totalfxfitness.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz