6 lipca 2014

Jak to się krowa z baranem spotkali

 Będąc na spacerze z moją maludą byłam świadkiem ciekawej scenki, o której dziś chcę napisać. I na prawdę - polecam regularne spacerowanie. Nie ważne z kim, z dzieckiem, przyjacielem, psem czy z wężem w kieszeni. Albo zwyczajnie z własnymi myślami. Tu już nie chodzi o dotlenianie się, bo porządną kurację tlenową to może nam dostarczyć taka Puszcza Kampinoska, a nie park miejski. Nie chodzi o samo chodzenie, choć to też jest dobre. Ruszyć zadek i wysilić się na więcej ponad przejście do kuchni po kanapkę i z powrotem. To, co można zaobserwować będąc na spacerze, daje czasami lepszą rozrywkę niż oferta programowa TVP. Wiem co piszę.


Piękna pogoda. Popołudniowe słońce daje czadu świecąc mi prosto w oczy, a okulary przeciwsłoneczne na niewiele się przydają. Ale jedziemy, ja z maludą (gwoli ścisłości: ona jedzie, ja pcham), powolutku przed siebie. Gdzie nas nogi (i kółka) poniosą. Jadąc w tym tempie autem już dawno zostałabym zlinczowana i zwymyślana od "baby za kółkiem". Spacer to relaks: rozkoszne dźwięki ryczących silników, hydrauliki autobusów... o, i nawet klakson był! a do tego w powietrzu unosi się cudowny świeży zapach spalin i gorącego asfaltu. Sielankowo jest. Chodniczek równo wybrukowany i taki nowoczesny, bo podzielony wzdłuż na pół: lewa strona dla nas, prawa dla rowerzystów. A tych nie brakuje. A niech jadą - nie wadzą mi.
Po mojej lewicy ciągnie się jakiś płot obrośnięty nieskąpo powojem czy innym winobluszczem. I to tak obrośnięty, że nieszczęsna siatka uginała się pod jego ciężarem. A że jeszcze mu było mało, zaczął się wbijać, skubany, na chodnik. Do tego jakieś krzaczory i nasza piękna pozbrukowa szosa zwężyła się tak, że ledwo się w niej mieściłam wózkiem. 

No, ale jedziemy. Mijają nas piesi, rowerzyści oraz inni fani czterech (a czasem trzech) kółek. Nikt sobie w paradę nie wchodzi, każdy swoim torem, a jak trzeba wyminąć lub wyprzedzić, to się używa drugiego pasa. Normalka. A potem słyszę takie skrzypienio-trzeszczenie gdzieś za plecami. Uułii, uułii, uułii. Oho, zbliża się. Uułii, uułii. Jedzie dosyć szybko, pewnie zaraz będzie manewrować na ścieżkę rowerową. Chociaż nie, bo z przeciwka jedzie jakiś brzuchaty facio po pięćdziesiątce. Uułii, uułii, uułii. Słyszę już po prawej stronie. Wyprzedza. Mija mnie szybko pusta spacerówka, zaraz za nią około 4-5 miesięczne niemowlę w nosidełku, a na końcu jego matka. I jadą prosto na rowerzystę. Ten zjeżdża w trawę, bo miejsca miał niewiele, a i wyboru też za dużego, a potem rzuca tekstem:
- No i gdzie leziesz? Krowo!
I pojechał dalej. Kobita dłużna nie mogła zostać, więc zripostowała:
- Jestem z wózkiem, baranie. Trochę kultury!
Po czym, nie zwalniając tempa, obejrzała się w moją stronę, jakby szukała wsparcia. Solidarność jajników, zmowa matek czy coś w ten deseń. A ja nic. Na najbliższym skrzyżowaniu skręciła w lewo i tyle ją widziałam.


Co o tym myślę? Jestem po stronie brzuchatego, chociaż nie musiał być taki chamski. Też bym się wkurzyła na jego miejscu. Kobita mogła zaczekać łaskawie, aż on przejedzie. Coś by się stało, gdyby na chwilę zwolniła? Dziecko jej spało - znaczy nie płakało, więc te kilka sekund wręcz powinna zaczekać. Facet miał pierwszeństwo. Zdecydowanie. Ale też nie rozumiem jej tłumaczenia "jestem z wózkiem". Znaczy się co? Czy wózek to pojazd uprzywilejowany (a nawet jeśli tak by było to i tak nie jechała na włączonej syrenie) czy daje prawo do stwarzania zagrożenia w ruchu lądowym?
Smuci mnie, że niektóre matki uważają się za nietykalne, za święte krowy wręcz, tylko dlatego, że mają wózek. Dzięki niemu mogą wszystko, a do tego mogą szybciej albo poza kolejnością. Inni się nie liczą, bo to JA mam WÓZEK, JA mam PRZYWILEJ. Pozostaje mieć nadzieję, że taki sposób myślenia cechuje najwyżej setną część procenta naszej populacji. Koniec końców baran pojechał w swoją stronę, krowa w swoją, a my dalej, powolutku, po spacerku, ciesząc się popołudniowym słońcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz