Czas na historię z życia wziętą, opowieść o pewnym domu i jego mieszkańcach oraz o tym jak sobie poradzili z problemem natury biologicznej, a konkretnie rzecz ujmując, insektowej. Obecnie historia ma się ku szczęśliwemu końcowi, choć walka, jaką stoczono, była długa i mozolna. Ale po kolei.
W pewnym mieście, na pewnej działce, stał sobie kiedyś pewien drewniany dom. Liczył już wiele lat i wielu gościło w jego progach. Przepełniało go szczęście, ponieważ zamieszkiwała w nim duża rodzina, a właściwie trzy rodziny. Żyło tam czworo dzieci, przy czym najmłodsze miało nieco ponad pół roku.
Niestety dom napotykały różne nieszczęścia: a to podczas wiatru spadło z dachu kilka dachówek, roztrzaskując się w drobny mak, to znów deszcz zalewał mu piwnicę. Jednak dobrzy mieszkańcy dbali o niego i dokładali wszelkich starań, by służył im jeszcze długo. Wszelkie ubytki precyzyjnie uzupełniano, stare okiennice i ramy okienne odmalowywano, deski impregnowano.
Pewnego razu na piętrze domu, w kuchni, pojawił się nieproszony gość: mól spożywczy. Mól jak mól - zwykły robal. Został więc roztrzaskany na miazgę za pomocą kapcia, bez najmniejszych nawet skrupułów. Nazajutrz z premedytacją zamordowano szybkim ruchem klapka kolejne dwa osobniki. Kolejnego dnia widziano już cztery sztuki i tak dalej. Z każdym dniem było ich więcej.
Mieszkańcy zaniepokoili się. Postanowili kupić coś, co pomoże im walczyć. Nie wiadomo skąd, posiadali tajemną wiedzę, jakoby dużą skutecznością cieszył się zapach lawendy. Dlatego też kupili odświeżacz powietrza w kulkach o takim aromacie. A nawet dwa. Zadowoleni z siebie opuścili dom na tydzień i wyjechali gdzieś tam na wakacje.
Po powrocie dom nie dość, że czuł się osamotniony, to jeszcze błagał o pomoc. Środek zapachowy działał na mole jak strach na wróble na wróble. Czyli wcale. Dom czuł się okropnie. Te małe gadziny latały tu i tam, a ich larwy urządzały sobie spacerki po suficie. Dość miał podejmowanych przez ludzi prób wytrzymałości kapci i rozbryzganych trupów na ścianach, sufitach i meblach. Jak ja wyglądam?! - grzmiał, a ludzie odpowiadali: jak dalmatyńczyk. Ale jemu nie było do śmiechu. Spoko wodza, wyczyści się! - zapewniali, a on ufał, że dotrzymają słowa.
Wtedy ludzie zasięgnęli opinii u wujka Google'a. Po pierwsze trzeba było znaleźć gniazdo. Znaleźli. Dzicy lokatorzy ulokowali swoje jajeczka i założyli kolonię w papierowej torebce, w której przechowywano suszoną lipę. Pomyśleli, że teraz z herbaty nici. Mole pomieszkiwały też pośród zeszłorocznych orzechów włoskich. One także zostały przetransportowane do kubła na śmieci. Wszyscy odetchnęli.
![]() |
Źródło: www.rossnet.pl |
To jeszcze nie koniec historii. Owady, choć w mniejszej liczbie, pojawiały się na nowo. Dom miał już tego dość. Pomyślał, że jednak wolałby inwazję mrówek, ale mieszkańcy uspokajali go tłumacząc, że przegrana bitwa nie świadczy jeszcze o przegranej wojnie.
Znów udali się do sklepu i tym razem ich arsenał zasiliło 6 doniczek z sadzonkami lawendy, pułapka lepowa z feromonem na mole spożywcze firmy ABC, płytka na owady firmy Bros oraz muchozol extra z zakładów chemicznych Organika-Azot S.A. Uzbrojeni po zęby zastosowali zmasowany atak, choć wróg wydawał się nie poddawać. Stopniowo jednak jego siły słabły, a liczebność malała. Wygrywali. Czuli to, ale musieli pamiętać, że to jeszcze nie koniec. Walka była w toku.
Zgodnie z poradami wujka Google'a kolejnym krokiem było dokładne przeszukanie wszystkich zakamarków kuchni, w tym (koniecznie!) przejrzenie przypraw i wszelkich sproszkowanych produktów spożywczych. A także, co wydaje się oczywiste, staranne wyczyszczenie jej od góry do dołu, od prawej do lewej. Dogłębnie. Szkodnikom wystarczyło bowiem pozostawione jedno jajko. Jedno jajko = jedna okazja, by móc na nowo zbudować kolonię i potężny dywizjon nieprzyjemnego, uporczywego dziadostwa.
Śmierć wszystkim molom! - krzyczeli mieszkańcy, zdzierając sobie gardła i rzucając się z kapciami na ostatnie sztuki, bezczelnie wylegujące się na szafce kuchennej. Szala zwycięstwa coraz wyraźniej przesuwała się na stronę ludzi. Dom powoli zaczynał powracać do pełni sił, a wizja dawnego porządku zalewała szczęściem jego stare skrzypiące, drewniane serce. Powiew świeżości mógł zawdzięczać nie tylko otwartym na oścież oknom, ale i ludziom, którzy po raz kolejny dzielnie stanęli w jego obronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz