28 lipca 2014

Projekt: gąsienica

Ciąg dalszy historii gąsienicowej. Reakcja mojego męża była łatwa do przewidzenia: te robale mają stąd zniknąć w ciągu 5 minut! I nie pomogły moje tłumaczenia, że to owadzie dzieci, niewinne, bezbronne... No dobra, poza wielkimi żołądkami bez dna i gryzącym aparatem gębowym, którym perfidnie zeżarły mój mini ogródek. Musiałam więc urządzić maluchom przeprowadzkę. Do słoika. 


Początkowo chciałam się wykazać inteligencją na tyle, żeby je przełożyć do plastikowego pojemnika, takiego na żywność, z pokrywką. Miałyby więcej miejsca. W pokrywce i ściankach pojemnika zrobiłoby się dziurki, żeby była lepsza cyrkulacja powietrza i w ogóle byłoby super. No ale tu znów wkroczył mąż: chyba żeś oszalała! Szukałam więc czegoś innego, dzięki czemu uniknęłabym słoika, no ale niestety. A ze słoika przecież mogą wypełznąć! Spadną na ziemię, skręcą sobie kark i nieszczęście gotowe! Mąż się ulitował i zrobił kilka dziurek w dekielku, co nie do końca mnie usatysfakcjonowało. Pff, co to jest: 5 mikrootworków na 900 ml słój? Poduszą mi się tam! Z drugiej strony lepsze to niż nic. 

Wyposażyłam nowe lokum w sałatę, miętę (z ogrodu mojego taty), pietruszkę i ozdobę w postaci drewnianego patyka od szaszłyka. Wyglądało pięknie. No to co, odławiamy? A jak! Poszło nawet sprawnie, Juan i Tito grzecznie wleźli na patyk. Posłuszeństwo być musi. No niestety Mańka nieco bardziej krnąbrna, potrzebowała trochę "pomocy" z mojej strony, ale wreszcie dołączyła do rodzeństwa. Oczywiście pierwsze co zrobili w nowym mieszkanku to... Nie, nie pobiegli sprawdzić, czy toaleta jest sprawna. Raczej zabrali się za pałaszowanie zawartości lodówki. I wyczyścili ją na prawdę skutecznie, bo wieczorem po 2 liściach sałaty nie było prawie śladu. Łoł, ci to mają spust! 

Mały Tito polazł na pietruszkę i muszę powiedzieć, że podejrzewam, że ta roślina im nie służy, a wręcz szkodzi. A podejrzewam to, bo Tito położył się potem na dnie słoika, przestał ruszać i zbrązowiał. Znaczy się prawdopodobnie zdechł. Jest też opcja, że był zbyt mały i nie wytrzymał. Naturalna selekcja tak zwana. No nic, nie będę płakać po gąsienicy. Poza tym zostały mi jeszcze dwie. Dorodne tluścioszki.

Juan w kokonie
Wczoraj, kiedy chciałam im dołożyć sałatę, zauważyłam, że coś się zmieniło. Juan i Maniula zniknęli! Już myślałam, że to wina uchylonego wieczka, ale nie. Moje zuchy zaczęły sobie budować kokony. Dorośleją mi. Aż się łezka kręci w oku. Wystarczyło kilka dni i już. Mania zawinęła się gdzieś pośród liści mięty bliżej dna słoika. Trudno ją zobaczyć. Natomiast Juan zrobił mi niespodziankę i uwił sobie kokon bezpośrednio na ścianie, dookoła osłaniając się liśćmi mięty. Dzięki temu będę mogła troszeczkę podglądać jak się zmienia. Póki co mogę powiedzieć tylko tyle, że powoli ciemnieją. 


Coraz bliżej do poznania czym są moi podopieczni. Dziwne - to tylko robale, a ja cieszę się jak głupia! Polecam radość z drobnych rzeczy, nawet tak drobnych jak żarłoczna gąsienica. Jeden uśmiech wystarczy, by dzień stał się przyjemniejszy! Obym tylko nie przeoczyła momentu wyklucia z kokonu... To nie byłoby już takie wesołe. Pytanie teraz: jak długo w tych kokonach zostaną? Żeby się dowiedzieć będę musiała doglądać ich codziennie lub kilka razy dziennie (jakbym do tej pory tego nie robiła!), uważnie, jak jakiś biolog naukowiec. Szalony naukowiec. Naukowczyni! Chcę uwiecznić moment przepoczwarzania, a przynajmniej zrobić fotkę "po fakcie", jak już opuszczą to rodzinne gniazdko. A kiedy już to się stanie, ogłoszę to wszem i wobec. A jak! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz