Dopada mnie stres. O matko! Ja nie zdążę! Nie poradzę sobie! Co robić, co robić? Odciąć się od internetu? Ale jak to... Przecież tyle rzeczy trzeba zamówić! Że co, że w sklepach stacjonarnych, tak? Tak jak za dawnych czasów, za Mieszka I? Czasami to wszystko mnie przeraża i sama nie wiem za co się brać najpierw. Tak, czekają mnie bardzo napięte tygodnie.
Na początek zrobiłam listę prezentów, które można by wręczyć Oliwuli. Nie to, że wypunktowałam własne zachcianki i obrażę się na cały świat, jeśli którejś z nich zabraknie. Wręcz zachęcam do wspaniałomyślności i kreatywnego podejścia do tematu. Po co więc lista? A na przykład, żebyśmy my, rodzice solenizantki, mieli poukładane wszystkie pomysły i wybrali spośród nich te najlepsze, najpraktyczniejsze. No i gdyby ktokolwiek z rodziny miał problem z wyborem czegokolwiek, też będzie mógł z niej skorzystać. A jednak trochę tych giftów będzie - w grudniu Oliwka ma swoje wielkie żniwa, bo i Mikołajki, i Boże Narodzenie, i urodziny.
Spinam się, spinam i tu nie tylko o prezenty chodzi. Chodzi też o całe przyjęcie urodzinowe. Przydałoby się już coś zacząć zamawiać (jak choćby cukrowe perełki), bo to też zakup do użytku świątecznego. I zdałoby się kupić to wszystko teraz, póki jeszcze widnieje na półkach i jest jakiś wybór.
![]() |
Źródło: http://media-cache-ec0.pinimg.com |
Wczoraj zaprojektowałam zaproszenia, po weekendzie w ruch pójdzie drukarka, a potem nóż do tapet i klej. Pierwszy pomysł był... jakby to ująć... wymagający dużego nakładu pracy i czasu, na co nie mogłabym sobie pozwolić. Nie z maludą. Drugi projekt jest prostszy, łatwiejszy, szybszy, ale też estetyczny i, tak mi się wydaje, po prostu ładny. Pewnie, że chciałabym zrobić małe dzieła sztuki, ale przecież to tylko zaproszenia. Są ważniejsze rzeczy.
Pewna krowa w pewnej bajce Disneya na wieść, że jej koleżanka jest spięta, odpowiedziała (odmuczała?) "to niech się rozepnie, bo jej się mleko zetnie". Może powinnam przyswoić sobie tę radę metodą "wiedza-cegła"? Pocieszająca może być myśl, że później będzie luźniej, ale tak na dobrą sprawę to od dnia zaręczyn niewiele jest luźniejszych dni. Stale coś zaprząta głowę. A od kiedy Oliwula jest z nami, nie wyobrażam sobie dnia, w którym nie będę musiała myśleć. Na "luźniej" nie mogę sobie pozwolić. No, w każdym razie nie tak w stu procentach. Nie chcę być matką sztywniarą, która trzyma dziecko pod kloszem i nie pozwala łapać much do słoika pod groźbą skaleczenia. Ostrożność to jedno, ale pozwalanie na poznawanie świata, a tym samym, naukę samodzielności, to już inna para kaloszy. Cóż, chyba jestem skazana na spinanie długodystansowe. W każdym razie w starciu z wydarzeniami ważnymi w życiu mojej królewny, jeśli mówimy o stresie, jestem na przegranej pozycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz