11 sierpnia 2014

Siebie innym, ale też sobie samej

Drogie siostry i bracia drodzy moi! Nastał otóż niespodzianie nowy tydzień - z westchnieniem tedy ciężkim niby amfibia stutonowa, przyjmijmy z godnością kolejny dzień pracowity. Albowiem praca radość niesie, a radość uskrzydla. W istocie prawda to znana wszemu mężowi, który z domu choć i na te osiem godzin wyrwać się może. Od swej lubej i swych potomnych hen najdalej ku odpoczynieniu! A wróciwszy styranym jako wół po pracy w polu, strawy godnej swego czcigodnego jestestwa oczekuje. Pani żona takoż ślubną obiatę wypełnia, ogień domowy podtrzymuje i jeszcze się panu mężowi mieta. A że i o swoje zadbać musi, toteż różnej się roboty ima.

Tak. Pierwszoplanowa rola to bycie żoną-matką. Fachowo mówi się teraz zarządca gospodarstwem domowym. I oczywiście na tym moja rola się nie kończy. Gdzieżbym śmiała? Świątek - piątek - niedziela. Na okrągło. Ale lubię to. Czasami ma się dość, to fakt, ale czy nie tego chciałam? Chciało się być rodzicem to się teraz ma - i trzeba przyjąć wszystko co dają bez stęknięcia i zająknięcia. Z uśmiechem, z dumą, że taki cud się dostało. A coś tak pięknego może się trafić raz na dziewięć miesięcy. No, czasem dwa, trzy, a w rzadszych przypadkach osiem i więcej. Ale wtedy nie wyobrażam sobie jak efektowny musiałby być wzór rozstępami malowany na moim brzuchu, udach czy pośladkach. A jeśli nawet kiedyś mi się to przytrafi? Skóra tylko na straty, grunt, żeby mieszkańcy brzuchola (patrząc na obwód to już by się pod "brzuszek" nie kwalifikowało) urodzili się cali i zdrowi.

Póki co mam pod tym dachem, z obluzowanymi 70-letnimi dachówkami, jedno małe, a jakże wielkie moje szczęście. Drugie jest oczywiście w pracy. No i chcąc wspomóc rodzinę moją w tych jakże trudnych czasach, gdzie każą nam zjeść milion ton jabłek po 3,50 za kilo, postanowiłam zrobić coś więcej ponad karmienie małego dziecka mlekiem i dużego schabem. Druga sprawa jest taka, że chyba bym zwariowała nie robiąc nic innego. Potrzebna jest jakaś odskocznia, odejście od codzienności, od rytuałów i monotonii (choć co to za monotonia, kiedy każdego dnia widzisz jak twoje dziecko: krew z twojej krwi i ciało z twojego ciała, osiąga kolejny level w drodze ku dorosłości? Codziennie poznaje coś nowego, uczy się nowych rzeczy, zaskakuje, bawi, a nawet samo naucza).

Po pierwsze ćwiczenia. Dla siebie. Dla męża. Dla córki. Żebym nie dostała zadyszki uprawiając sprint za biegnącą w stronę zaślinionego rottweilera maludą, piszczącą z zachwytu "mama, mama, piesek!" Żebym się dobrze czuła w swoim ciele i patrząc w lustro mogła zobaczyć szczery uśmiech.
Po drugie blog. Wypisać się, pożartować, poopowiadać. Tak na luzie, a czasem poważnie. Żeby to wszystko nie szło do szuflady, nawet, jeżeli nikt nie będzie tego czytał. Po prostu. Bo lubię. I traktuję to jako pracę, choć muszę ją bardziej usystematyzować.
Po trzecie konkursy. Tu się wygra poduszkę, tam scrabble, to znów zgarnie darmową mapę samochodową albo miarę krawiecką. Drobiazgów jest pełno, ale czas zabrać się za poważniejsze rzeczy i jedną z nich jest konkurs organizowany przez wydawnictwo Dwie Siostry.

- Ale osochozi?


A o to, że trzeba stworzyć konspekt książeczki dla dzieci i wysłać im razem z projektem okładki i trzema rozkładówkami. W puli nagród jest wydanie książki, 2500 € i udział pracy w wystawie pokonkursowej. Z resztą dociekliwych, a może i chętnych do udziału, odsyłam do regulaminu konkursu Jasnowidze 2014. Termin zgłaszania prac od 15 listopada 2014 do 15 grudnia 2014, więc jeszcze jest czas na przygotowanie wszystkiego. Dodam, że mam jak na razie 7 rozdziałów. Docelowo chcę napisać 20. Do tego oczywiście projekty graficzne. Nie wiem czy mam jakieś szanse, bo przy tych wszystkich grafikach, ilustratorach i absolwentach szkół plastycznych czuję się jak myszka w towarzystwie słonia, ale kto wie? Konkurs otwarty jest nawet dla najmniejszych i najszarszych myszek. Dlatego próbuję.

Jest jeszcze "po czwarte". No to po czwarte: gazetka. Tu nie zarobię, choć tytułują mnie naczelną. A dlaczego? A dlatego, że to gazetka parafialna i do momentu wysłania do drukarni, wszystko leci w czynie społecznym. Ku chwale! Miałam prawie rok przerwy w wydawaniu, bo pokończyli się chętni do pisania. Sama wszystkiego nie mam zamiaru pisać, potem jeszcze edytować, robić korektę, oprawiać graficznie, wstawiać na łamy i wreszcie wysyłać do druku. Zabrakłoby mi kilkudziesięciu godzin w dobie. Na razie mam się umówić z ks. proboszczem i obgadać to i owo. Mam kilka pomysłów na odświeżenie gazetki, więc zobaczymy co powie. Oby nie to, co kiedyś: "wy mnie chcecie puścić z torbami". Cóż, zawsze mogę zrobić niskim nakładem pracy i niskim kosztem, ale wolę wtedy za ten chłam nie odpowiadać. Jak już coś robić, to robić to dobrze. O ile więc znajdziemy chętnych do współpracy dziennikarzy, którzy na dziennikarzy nie zostali wyuczeni, ale wykazaliby wolę pomocy (a tacy w zupełności mi wystarczą), to wznowienie produkcji ruszy z kopyta. Liczę na to. Obym się tylko nie rozczarowała tak jak ostatnio.


Nie wiem czy nie nakładam na siebie zbyt wielu obowiązków. W końcu będę znów siedzieć po nocach, bo za dnia zabraknie czasu, ale chcę to robić. Chcę robić coś więcej. Ok, na gazetce nie zarobię, ale być może jakieś efekty w postaci finansowej nagrody pojawią się dzięki udziałowi w konkursie? I to nie tylko poprzez wygraną - być może ośmielą mnie, otworzą drzwi do świata ilustratorów, literatów, pisarzy? Póki co jestem na macierzyńskim - jeszcze do końca roku. Nie chcę skazywać męża na samodzielne zarabianie. Przecież też mogę to robić. Pomysłów jest cała kupa, wystarczy wyciągnąć rękę i na któryś z nich się zdecydować. A potem poświęcić nockę, pięć albo dziesięć i satysfakcjonować się tłustym milionem na koncie. Jakież to proste! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz