26 listopada 2014

Sposób na nerwa

Tak to w życiu czasem bywa, że nawet oaza spokoju nie wytrzymuje i musi się co nieco powkurzać. Co gorsza, bywa, że z byle powodu. Albo bez powodu, tak dla zasady. Żeby pozostali domownicy nie zapomnieli, że ktoś jeszcze z nimi mieszka. A kiedy taka oaza spokoju się wkurza, to wtedy klękajcie narody! Niebo i ziemia się trzęsą, a żmije i największe paskudy tego świata uciekają w popłochu. I choć takie włączające się raz na 100 lat agresory są w porządku dla zdrowia oazy, to jednak dobrze jest je w miarę szybko załagodzić.

Sposobów na uspokojenie burzy jest wiele, ale nie każdy równie skuteczny i tani. Są takie osobniki, którym focha potrafią wyleczyć jedynie doktorowie Marc Kaufman, Peter Carl Fabergé i Roger Viviere. Ja do tych osobników nie należę i wątpię, żebym kiedykolwiek choćby zamarzyła o bliższym zapoznaniu z ich lekarstwami. Nie mam zamiaru odlatywać w kosmos z moimi fanaberiami. Proponuję zostać na poziomie naszej prężnie rozwijającej się Polski, nim się wszyscy zdołujemy wielką niesprawiedliwością losu. W naszych realiach z darów łagodzących liczyć można na tradycyjny bukiet kwiatów czy pudełko ptasiego mleczka. W przypadkach beznadziejnych: na siebie.

No dobra, wkurzyłam się. I co? (Dlaczego pytanie "i co?" dźwięczy mi w uszach głosem Piotra Adamczyka?) Oczywiście wszystko zależy. Jeżeli jestem w pokoju - wychodzę z niego. Jeżeli jestem na spacerze, przebolewam i spaceruję dalej (w końcu to też koi nerwy). Jeżeli jestem w autobusie... nie, chwila, przecież nie jeżdżę MPK... Tak czy siak, muszę znaleźć sposób, żeby nie pozwolić tej dzikiej bestii, która we mnie siedzi, na dojście do głosu. Już ją czuję w gardle, czuję jak mnie za chwilę rozerwie na strzępy, a potem porozwala wszystko co tylko wejdzie jej w łapska. Ale muszę ją przełknąć, walnąć w łeb i uciszyć. I tu trzeba działać szybko!

Źródło: http://blog.lafraise.com

Można policzyć do od 1 do 10, powoli, oddychając głęboko i skupiając się na liczbach. Jeśli to nie pomoże, to od 10 do 1. A potem od 1 do 100 i od 100 do 1, w tym samym czasie parząc meliskę czy inszy napój o działaniu uspokajającym. Nie polecam alkoholu, który może dać odwrotny skutek od spodziewanego, a w gorszych przypadkach skończyć się notorycznym zaglądaniem do kielicha, upadkiem totalnym (mówię o moralności, nie o fizyce) i wizytą na odwyku. O problemach hepatologicznych nie wspomnę.

Źródło: http://i.huffpost.com

Herbatka zrobiona, liczby policzone od przodu, od tyłu, wzdłuż i wszerz, Spacer zaliczony. I to w zasadzie mi wystarczy. Czasami tylko zastanawiam się czy nie byłoby warto postulować o stworzenie takiego miejsca, w którym wszyscy znerwicowani szaleńcy mogliby się wyładować? Jakiegoś pomieszczenia, w którym mogliby walnąć głową w ścianę nie bojąc się, że wyhodują sobie krwiaka, albo wykrzyczeć ile sił w płucach tak, żeby nazajutrz konieczna była terapia tabletkami do ssania. Nie zawsze można się przecież uspokoić na własnych śmieciach, przekopując po raz enty cały ogródek, albo kolejną godzinę męcząc kilera Chodakowskiej. Nie zawsze ten ziołowy napar i spacer po okolicy wystarcza. Nie zawsze ma nas kto wysłuchać i pocieszyć/ochrzanić. 

Zdrowo jest czasem wybuchnąć, ale niezdrowo robić to co 5 minut. Niezdrowo tłumić w sobie każdy stres i wiecznie udawać, że wszystko jest ok, jeśli wcale nie jest. We wszystkim trzeba znaleźć umiar. A kiedy ma się takiego małego, jedenastomiesięcznego współlokatora jak ja, to niestety, ale nerwy trzeba mieć ze stali i zawsze trzymać je na wodzy. Wtedy żadna bestia, choćby najdziksza, nie ma prawa nawet pisnąć. W chwili wnerwu totalnego lepiej zniknąć z tych maleńkich oczu i uspokoić się gdzieś w kąciku. A potem wrócić, przytulić i być na nowo wspaniałą oazą spokoju.

Źródło: http://img2.timeinc.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz