30 września 2014

Filiżanki bezcenne

Pani Anna i pan Piotr byli wzorowym małżeństwem. Ich małżeński staż dobijał już do perłowej rocznicy, a oni wciąż nie mieli siebie dość. W oczach rodziny i sąsiadów uchodzili za bardzo spokojnych, zrównoważonych ludzi. Pani Anna dbała o mieszkanie, utrzymując je w tradycyjnym stylu, pełnym dzieł wychodzących spod jej rąk. W jadalni stał drewniany stół, a przy nim sześć krzeseł, pod ścianą zaś były kredens i witryna z piękną zastawą. Pośród niej błyszczały ręcznie malowane filiżanki z 1984 roku. Staroangielski styl mieszkania wprawiał gości Anny i Piotra w szczery zachwyt, a smak wypieków gospodyni wywoływał uśmiech na twarzach smakoszy.

Sielskie życie płynęło powoli, aż dotarło do 21 czerwca - daty magicznej dla małżonków. Święcili oni wtedy swój okrągły jubileusz i zaprosili na przyjęcie najbliższą rodzinę. Była wśród nich ich córka Kamila z mężem i synem. Mały Olek miał dopiero cztery lata, ale wszędzie go było pełno. Ciekawy świata zaglądał w każdy kąt, o wszystkim chciał wiedzieć, zadawał mnóstwo pytań i nie potrafił spokojnie siedzieć w miejscu.


Do słodkiego poczęstunku tradycyjnie podano kawę. Jako, że okazja szczególna, pani Anna postanowiła uraczyć swych gości espresso podanym w pięknych, ręcznie malowanych filiżankach. Oczywiście ochom i achom nie było końca. Pani Anna promieniała z dumy. Także mały Olek chciał obejrzeć je z bliska. Pociągnął raptem za obrus, a stojąca najbliżej filiżanka spadła z impetem na impregnowany parkiet i stłukła się.

Przez panią Annę przeszło stado emocji, kolejno: szok, strach, niedowierzanie, rozpacz i złość.
- Zobacz, co narobiłeś! - krzyknęła. - To była cenna pamiątka z naszej podróży poślubnej!
- Spokojnie, Anno - rzekł jej mąż.
- Jak to "spokojnie"? Powinnaś lepiej pilnować to dziecko! - rzuciła do córki, mierząc wnuka wściekłym spojrzeniem.
Olek rozpłakał się.
- To tylko mały chłopiec - broniła go Kamila, ale pani Anna nie dała się udobruchać.



Historia jakich wiele, z tym, że w rolę nieszczęsnych filiżanek wciela się cała masa innych przedmiotów, mniej lub bardziej cennych. Znam nawet przypadek, z własnego podwórka, gdzie dziewięcioletniemu chłopcu zabroniono zabawy klamerkami. Dlaczego? Ne wiem, bo zepsuje, pogubi? A ja myślę sobie: toż to tylko klamerki i dziecko głodne zabawy, kreatywnie podchodzące do tematu. Do czego potrzebował klamerek? Do podpięcia koca, który służył za namiot. No ludzie!

Podobnie jest z tą filiżanką. Rozumiem, że była cenną pamiątką, ale czy jest sens ganić dziecko za ciekawość? To wszystko to przecież doczesność. Do grobu tego ze sobą nie zabierzemy (no, chyba, że ktoś chce być w trumnie obładowany tymi wszystkimi przedmiotami, albo jak faraonowie czy hindusi, odejść razem z całym dobytkiem). Czemu winne jest dziecko? Temu, że chce poznawać świat? Winą można by tutaj obarczyć rodziców, którzy Olka nie upilnowali. Tym bardziej, że wiedzieli, jak dużą wartość sentymentalną dla Anny mają filiżanki. 

I z tym można się spotkać w wielu codziennych sytuacjach. Warto się zastanowić, czy słusznie karcimy dzieci za uszkodzenie czegoś, lub zabraniamy wykorzystania tego w zabawie. Bez przesady. Jeśli coś się zepsuje, można to naprawić, odkupić. Dzieciom trzeba wybaczać i uczyć je. Karami i krzykiem zdziała się niewiele lub nic. Naszym celem powinien być rozwój i wsparcie, a nie budowanie poczucia winy lub, co gorsza, lęku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz