26 września 2014

Gorączka niedzielnej nocy

Nie, nie, nic mi się nie pomyliło. Tytuł wskazuje, że ostatnie dni były w Pamperkowie na prawdę gorące. Może i mija się to z chronologią, ale kto mi zabroni? Poza tym sięgnę jeszcze troszeczkę bardziej wstecz. Temat przewodni zostaje jednak jeden, przez facetów uwielbiany. Domyślacie się? Pewnie, że tak! Cycki.

Z ostatnim wpisem ten ma niewiele wspólnego. Bo chociaż temperatura była o wiele wyższa, to poza mną raczej nikt jej nie odczuwał. Tak, dopadła mnie gorączka. Przekraczała 39 stopni i nijak nie można było jej zbić. Co za cholerstwo się do mnie przyplątało znowu?! Żadnego kataru, bólu gardła, kaszlu, bólu gdziekolwiek indziej, nic. No, poza łamaniem w kościach, ale to normalne, kiedy się zdycha w łóżku.

Najpierw obstawiałam grypę żołądkową, a na trop naprowadził mnie przykry obowiązek trenowania joggingu do toalety w ciągu ostatnich dwudziestu kilku godzin. W poniedziałek rano internistka uświadomiła mnie, że Sherlock ze mnie marny, bo diagnoza stwierdziła coś, co mnie na prawdę zaskoczyło: zapalenie piersi. What? Ale że jak? A to się nie przydarza tylko przy nawale pokarmu? Po dokładnym obadaniu i zebraniu wywiadu... No doooobra, faktycznie od poprzedniego dnia mnie bolało, a w poniedziałek pojawiło się zaczerwienienie. I co z tym zrobić? Okładać roztrzaskaną do bólu kapuchą i karmić, karmić, karmić. Mimo bólu. Mimo łez. Karmić! 

Ciężko było to przecierpieć, ale dzisiaj jest już zupełnie dobrze. Na szczęście! I oby już nie wróciło. Never again! Gorączka też poszła w las. Wrócił natomiast mój nieprzyjemny trening, może już nie tak intensywny, ale jednak regularny. Winę zrzucam tutaj na przecudną białą dietę, którą oficjalnie zakończyłam z końcem minionego tygodnia. Bite dwa tygodnie bez jabłek, szpinaku, buraków, marchwi i soków. Koszmar! Teraz powolutku uzupełniam wszelkie niedobory i rozpływam się, mogąc znowu czuć te wszystkie wspaniałe smaki. Tak, biała dieta pomaga docenić małe rzeczy. 


A teraz druga sprawa, o której pisałam tutaj. Moje kochane (i nie mówię tego z przekąsem, one na prawdę są kochane!) koleżanki z koła Grudniówkowych Mam, delikatnie nakierowały mnie na właściwe tory i otworzyły oczy (sprzedały liścia, krótko mówiąc). Ale jestem im za to wdzięczna, bo bez tego nauczyłabym Oliwulę pić z butelki. A po co jej to, ja się tu grzecznie zapytuję, skoro umie już pić z kubka? Chciałaś ją matka cofnąć w rozwoju? 

Skruszyłam się i postanowiłam poprawę. Jeśli już, to mleko odciągać i dawać do picia z kubeczka, a potem przejść delikatnie na modyfikowane. No, tak to powinno działać! Tylko czy tak zrobię? Znów mam wątpliwości, bo maluda nauczyła się pić bez użycia siekaczy, co mnie osobiście bardzo cieszy. Ją pewnie też. Tylko czasem się zapomina, ale mówię wtedy: trudno. Pomyślałam sobie: a co mi tam. Znów jest dobrze, więc po co to zmieniać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz