22 września 2014

O mężu wzorowym

O czym marzą małe dziewczynki? Chcą być księżniczkami, piosenkarkami albo baletnicami. Chcą wziąć ślub z księciem z bajki (niekoniecznie tym blondasem ze "Shreka") i żyć happily ever after. Mała Małgosia (jak ja nie cierpiałam tej formy zdrobnienia mojego imienia!) miała równie kolorowe myśli. To były czasy, gdy swoje tryumfy na małym ekranie święciły znakomitości typu Strażnik Teksasu i McGyver i zwykle w zabawach "w dom" to właśnie jeden z nich miał okazję wcielać się w rolę mojego wzorowego męża.



Mała Małgosia podrosła, stała się nastolatką i co rusz dawała się uwieść urokowi aktora czy wokalisty będącego aktualnie "na topie". Wiek dojrzewania. Hormony i te sprawy. Przechodzi to każda kobieta. A potem takie zażenowanie: ależ byłam głupia kochając się w nim. Tymczasem na tapecie był już kolejny ideał. W pewnym momencie to wystarczyło mi do szczęścia, ale po cichu wciąż wracałam myślami do dzieciństwa i tego marzenia o księciu. Fascynacja celebrytami jest złudna i nietrwała, a wiedziałam, że kiedyś nadejdzie taki czas, że pojawi się ktoś prawdziwy, kogo można dotknąć, przytulić, porozmawiać o wszystkim. 

W końcu okres buntu i klapek na oczach dokonał żywota, a przede mną otworzyły się drzwi do nowego świata. Nowe możliwości. Oświecenie. Zupełnie jakbym wyszła z platońskiej jaskini. Wszystko dzięki pielgrzymce do Italii. Tam dostałam odpowiedź na to, co zawracało mi głowę od dłuższego czasu: którą drogę wybrać? Ta odpowiedź była tak wyraźna i dosłowna, że nie mogłam jej zignorować. Historia rodem z romansów. Mimo, że mój acan na białym rumaku nie hasał, pozwoliłam, aby zawładnął moim sercem. I to jego panowanie trwa po dziś dzień.


Kocham go za wiele rzeczy, cech, których nie zamierzam tu wymieniać. Za długa by była ta lista (i dostałabym zakaz publikacji tego tekstu). Ale nie rozrzuca brudnych skarpetek po całym domu (tylko w jeden kąt pod szafę), nie narzeka, że zupa jest za słona (najwyżej pyta "znowu zupaaaa?"), nie umiera gdy złapie go przeziębienie (ale kiedy mnie złapie, jestem właśnie tak traktowana). Ideałem nie jest, bo idealni ludzie nie istnieją, ale dla mnie jest wzorem męża i ojca (dla Olive) i właśnie o takim towarzyszu życia marzyłam jako mała Małgosia. A najlepsze są te dni, kiedy zakochuję się w nim na nowo, jeszcze bardziej niż poprzednio.

W czasach studenckich na zajęciach z kultury indoeuropejskiej wykładowca mówił nam, że po dwóch latach od zakochania miłość bezpowrotnie mija, a to co zostaje między partnerami to przede wszystkim przyzwyczajenie. Dziś mogę śmiało stanąć naprzeciw panu profesorowi i powiedzieć mu, że się mylił. Miłość potrafi przetrwać trudności i umacniać się, kwitnąć przez wiele, wiele lat. Wiem, bo osobiście tego doświadczam. I dziękuję Bogu, że postawił mi na drodze kogoś takiego jak mój szanowny, przekochany mąż. Buziaki!

2 komentarze: