29 października 2014

Idą urodziny

Zaniebawem, czyli już pojutrze, koniec października. A jak dowiedziałam się z reklamy radiowej hipermarketów Tesco, koniec października oznacza... początek listopada! Cóż za błyskotliwość, no nie spodziewałam się, naprawdę. Innymi słowy, zostały dwa miesiące do 1. urodzin mojej królewny (mojej "pimpi-bimpi", jakby to ujęła wąsiasta ciotka Marge Dursley). "Aż" tyle czy "tylko" tyle? W każdym razie najwyższa pora pomyśleć o przyjęciu urodzinowym. 






Impreza co prawda nie na miarę weselicha czy osiemnastki (co na jedno wychodzi), ale feta być musi. Taki to już poważny wiek, tyle się już Oliwula nauczyła, tak usamodzielniła, a jak wyrosła! W dalszym ciągu najlepszą przytulanką jest mama, najlepszym uspokajaczem cycek, a największą uciechę daje kąpiel (czy raczej: robienie sztormu i rozchlapywanie zawartości wanienki po całym pokoju). Ale siadanie, raczkowanie, pierwsze słowa, osiem zębów - to już nie są przelewki. Królewna rośnie nam jak na drożdżach.

Pyszne ciasta,
które pojawią się na stole.
Zadbam, aby były wyjątkowe!
Sala od niedzieli jest załatwiona, lista gości spisana, menu ustalone, kwestia zaproszeń przedyskutowana. Oczywiście głupia ja uwielbiam sobie utrudniać życie, więc idę po całości w handmade. Zaproszenia zrobię samodzielnie (choć bez pomocy Pana Męża się nie obejdzie), wystrój sali - to wiadomo, jedzenie też ma być zrobione naszymi spracowanymi ręcami. A słodycze? Ich też nie zabraknie - no bo jak?! Milion pińcet ciast i ciastek, a do tego gwóźdź programu (mam nadzieję, że nie do mojej trumny), czyli tort. A tort to jest coś, co ja mam już wybrane od pół roku. Zobaczyłam go i już wiedziałam. Bez wersji próbnej się nie obejdzie (bo nie chcę w razie niewypału zostać z ręką w nocniku i na ostatnią chwilę biegać po cukierniach w poszukiwaniu tortu idealnego), a tę zaplanowałam na Andrzejki. Jakoś tak... a może zrobię go wcześniej jednak? Wyjdzie w praniu. Tak czy inaczej, czas na jego przygotowanie to mniej-więcej 5 godzin. Będę się mogła popisać. Oby było warto! 

Trzeba też znaleźć odpowiednią kreację dla małej, pardon, "dużej" damy, ale póki co nic ciekawego nie wpadło mi do oka. Jestem wybredna. Nie chcę żadnej satyny, tiuli, czy - broń Boże! - weluru. Żadnych falban, szarf, kokard, broszek, cekinów ani brokatu. Ma być pięknie, ale bez przepychu. Nie mówię, że ubiorę ją w worek, no bez przesady. Ale też nie chcę, żeby wyglądała jak lalka, sztuczna i schowana pod dziesięcioma warstwami spódnic z epoki wiktoriańskiej, gorsetem i błyszczącym woalem. Szukam sukienki koktajlowej, która nie będzie się rzucała w oczy, w której maluśka nie zaginie. To nie jest przyjęcie na cześć stroju, a dla Oliwki - to ona ma być priorytetem i pełnić rolę pierwszoplanową. Kropka.

Ech, emocje są i już się nie mogę doczekać tego trzeciego stycznia. I jak to u mnie, stres na poziomie zerowym. No, może poza tym tortem. Dobra, i tym, żeby się wyrobić z wszystkimi specjałami: ciasta, muffinki, tort, kolacja... Oj będzie się działo. I tutaj jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia: kto to wszystko później posprząta i pozmywa?? 

//Źródła zdjęć: buglife.org.uk, wallpaperest.com, warrenphotographic.co.uk, catholicdadsonline.org.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz