17 października 2014

Shut up tasiemcu!

Co się dzieje kiedy pod jednym dachem mieszka stado łasuchów? Wtedy ciężko jest przeżyć chociaż jeden dzień bez czegoś słodkiego. A tyłek rośnie! I ani się obejrzę, a będę wyglądać jak jakiś mamut. I nie, nie chodzi mi o owłosienie. Mój mąż też wygląda "lepiej" niż przed ślubem. W dawniejszych czasach powiedzieliby: dobrze, znaczy, że żona dobrze gotuje. No! W naszym przypadku chyba raczej "piecze"!


Wczoraj też mnie dopadło ssanie, a że jabłka się skończyły, to nie mogłam sobie pomóc owocowym placebo. Mleka nie było, to z kaszy manny czy deseru ryżowego z cynamonem nici. Na kisiel nie było ochoty. W szufladach, szafkach i wszelkich zakamarkach, gdzie kiedykolwiek można było znaleźć coś słodkiego, też wiatr hulał i zionęło kaloryczną pustką. A tu tasiemiec wierci dziurę w brzuchu i wrzeszczy niemiłosiernie: DAWAJ ŻARCIE NAŁ! No to może chociaż twaróg z cukrem? Nic z tego, w lodówce same szynki, jajca, warzywka i kompot z czerwonej porzeczki. Sera ni ma.

No dobra, ostateczność zmusiła mnie do ruszenia makówką i skorzystania z inwencji twórczej. Powstało kakaowe ciasto z bezą. Proporcji nie podam, bo działałam pod wpływem impulsu i nie wiem ile czego dokładnie dodałam. Wszystko szło na tak zwane oko i jestem zaskoczona jak jasny gwint, że mi to w ogóle wyrosło! 


W składzie znalazły się:
3 jajka,
mąka pszenna (ździebełko, bo taka resztówka mi została),
mąka krupczatka (tej już więcej),
mąka żytnia (tak pół na pół z krupczatką),
kakao,
paczka cukru waniliowego,
cukier puder,
cukier kryształ,
olej,
proszek do pieczenia,
kompot z czerwonej porzeczki (sama woda bez owoców, ale dużo tego nie lałam).


Wszystko w mikserze poszło w kosmos, wymieszało się, zamieniło w słodką brązową masę (którą mogłabym zjeść nawet na surowo). Co dalej? Ano keksówka, papier do pieczenia i siup! do piekarnika. Standardowo 180 stopni. Piekło się coś koło godzinki.

Na wierzch wylałam białka ubite na sztywno z cukrem i podpiekałam jeszcze, aż beza zbrązowiała na wierzchu. Wyjęłam trochę za wcześnie, beza mogła się jeszcze trochę dłużej suszyć, no ale co tam. Wyszło nienajgorzej. To znaczy samo ciasto wyszło nawet smacznie! Beza do poprawki. Ale to już następnym razem. Na tę chwilę całość wystarczyła w zupełności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz